Wywiad został opublikowany 10 kwietnia 1998 r. w ECHU DNIA - Od 1984 roku systematycznie, średnio co dwa lata, ukazywała się płyta lub kaseta z pani nagraniami. Obecnie po nieco dłuższej przerwie, ukazał się kolejny krążek. To już dziesiąta pozycja w pani karierze... - Myślę, że tak naprawdę to pierwsze płyty zwykle są wypadkami przy pracy... Nie mówię, że nie były fajne - one były pewnie wynikiem jakiegoś takiego małolackiego dążenia do grania czadowej muzyki. Natomiast wszystko co się stało po drugiej płycie, jest wynikiem pewnogo rodzaju wyborów. To już nie są przypadki, że akurat współpracuję przy kolejnych płytach z tymi, a nie innymi muzykami. - Rzeczywiście, współpracowała pani ze znaczącymi postaciami polskiej estrady. Wymienię tylko Andrzeja Nowaka (TSA), Wojciecha Waglewskiego (Voo Voo), Jerzego Piotrowskiego (m.in. SBB). Śpiewała pani między innymi z "Kasą Chorych" i "Odziałem Zamkniętym". Z czego to wynika, że jednak nie zdecydowała się pani na granie w ustalonym składzie? - Uważam, że równie dobrze mogę zrobić płytę z pięcioma muzykami, jak i z dwoma gitarzystami akustycznymi. A poza tym, być może nigdy nie stworzył się taki skład, który byłby dla mnie kręcący i zadowalający, żebym stwierdziła, że to jest to i nagrała z nim kilka kolejnych płyt. Syndrom "Rolling Stonesów" zdarza się naprawdę rzadko. |
- Czy w Polsce dałoby się ustalić taki skład, który odpowiadałby pani oczekiwaniom ? - Nie sądzę. Wychowałam się na folku amerykańskim, na bluesie, kiedyś słuchałam dużo country, a jeszcze w liceum "Rolling Stonesów", "Pink Floyd" i różnej takiej muzyki. Z kolei moje granie... Ja po prostu gram o tym co się ze mną dzieje. Scena i życie to jest dla mnie ta sama sytuacja. Gdybym miała takie uczucie, że w Polsce jest kilka osób, które w podobny sposób traktują ten zawód i potrafią to robić w przystającej do mnie konwencji muzycznej, być może coś by się "zadziało". Uważam jednak, że większość naszych muzyków naśladuje wzory zachodnie, a niewielu jest takich, którym udało się odnaleźć swoją ścieżkę. - Przez lata wiązano panią z bluesem. Jednak o najnowszej płycie "Skórka pomarańczy" nie można powiedzieć, że jest typowo bluesowa. Czy to oznacza pani rezygnację z tej formy muzycznej, czy czasowe odstępstwo ? - Chciałabym już wyjść z tego bluesa. Tak naprawdę nagrałam tylko jedną płytę, która w jakiś sposób - w sensie stylistyki muzycznej - jest płytą bluesowo-rockową. To była pierwsza płyta - "Maquillage" z 1984 roku. Jeżeli kiedykolwiek później pojawiały się elementy bluesa, to w takim bardzo szerokim pojęciu... Chyba musielibymy usiąść i przesłuchać dokładnie każdą płytę, wtedy moglibyśmy określić, ile tego bluesa było. Tak naprawdę, to ja śpiewam piosenki. Być może niektóre moje piosenki - jeżeli chodzi o kompozycję - są bluesowate. Jednak pozostają piosenkami. |
- Wśród tych piosenek znajduje się "W domach z betonu nie ma wolnej miłości". Jak pani myśli, skąd tak olbrzymi sukces tego bardzo pesymistycznego utworu ? - "Domy z betonu", jak się powszechnie mówi, rzeczywicie stały się przebojem. Dlaczego? Trudno mi powiedzieć. Może dlatego, że trafiały do ludzi, którzy mieszkają w tych betonowych klitach, czyli do większości. - Czy na płycie "Skórka pomarańczy" widzi pani taką kandydatkę na równie wielki przebój? - Nie produkuję przebojów. Jeśli ludzie znajdą na tej płycie coś dla siebie, to będę bardzo zadowolona. Ta płyta z założenia jest może trochę prostsza niż "Dziewczynka z pozytywką Edwarda", ale na pewno nie są to nagrania proste i archaiczne w brzmieniach. Zamierzam konsekwentnie dążyć - jeśli chodzi o produkcję - do osiągnięcia nowoczesnych brzmień. Nie będzie powrotu do brzmień bardzo tradycyjnych. |
- Ma pani jeden z najbardziej interesujących głosów polskiej estrady, pisze pani niebanalne teksty i dobrą muzykę. Zamiast pielęgnować te talenty, trwoni pani siły w innych obszarach działalności - jako menażer, wydawca płytowy... - To nie tak. Mówię, że być artystą to jest supersprawa, ale dobrze by było zarabiać tyle pieniędzy, żeby żyć spokojnie. Na swojej muzyce nie zarobiłam fortuny. Zdarzały mi się sytuacje prawdziwych finansowych dołów. Nie wyszłam bogato za mąż, więc nie ma osoby, która mogłaby mnie utrzymywać. Sama utrzymuję cały dom - z dzieckiem, kotami, kwiatkami i wszystkim. W związku z tym tutaj nie ma zmiłuj się. Jeżeli nie można zarobić wystarczająco dużo na tym, co się robi być może najlepiej w życiu, to trzeba szukać innego wyjścia. Mówię o tym głośno, bo byłam przez chwilę menażerem kilku artystów. Dobrze mi to zrobiło, bo mogłam jakby zobaczyć siebie z innej strony. Przekonałam się, że mogę się poświęcić jednemu, jeśli jest tego warte. Muszę mieć głęboko emocjonalny stosunek do tego co robię. Nie mam mentalności agenta. To już zobaczyłam i zrozumiałam. W momencie podejścia do następnej płyty, postanowiłam się zajmować zawodowo tylko sobą, ponieważ na tym wychodzę najlepiej. |
- W pani twórczości widoczny jest duch niezależności. Zresztą, po tym pewnie rozpoznajemy autentycznych artystów. Mimo tego ducha niezależności i dużej znajomości branży muzycznej, związała się pani z "Polygramem", jedną z największych firm muzycznych. - Oczekuję, że firma będzie zainteresowana promowaniem tego, co wydam. W przypadku "Polygramu" wydaje mi się, że artyści, którzy mają podpisany kontrakt, nawet będąc artystami nie do końca komercyjnymi - jak na przykład grupa "Closterkeller" czy zupełnie wcześniej nie znana Patrycja Kosiarkiewicz - mogą liczyć na to, że firma doprowadzi do takiej sytuacji, w której twórca będzie funkcjonował na rynku i regularnie wydawał płyty. |
Nie robię żadnej awangardy. Casami robię piosenki, które są trochę trudniejsze w odbiorze. Jednak jeżeli nie będzie promocji i ciągłoci współpracy, to z miejsca powinnam pójść do jakiejś niezależnej wytwórni i robić te płyty tylko i wyłącznie dla własnej przyjemnoci. Ale jeśli się mam utrzymać na rynku, to nie mogę iść do małej wytwórni, muszę być z firmą, która zechce we mnie inwestować. Rozmawiał Piotr Piotrowski |